Koncepcja latających samochodów, chociaż o wiele mniej popularna od aut z silnikami elektrycznymi, nadal ma swoich zagorzałych zwolenników. Do tego grona dołączyła właśnie firma DeLorean Aerospace.
Gwoli ścisłości: DeLoran Aerospace to firma założona przez Paula DeLoreana. Natomiast DeLorean Motor Company, która działała w latach 1981 – 1983 i wydała na świat kultowy model DeLorean DMC-12 została założona przez Johna DeLoreana, kuzyna Paula. Taka ciekawostka. A teraz przejdźmy już do latającego samochodu.
DeLorean DR-7: latający samochód z pionowym startem.
Szczerze mówiąc, wydaje mi się, że nazywanie tego pojazdu samochodem jest trochę na wyrost, no ale tak nakazują obecne trendy. DR-7 jednak o wiele bardziej przypomina samolot, którym w razie potrzeby będzie można poruszać się po ziemi.
Jednak biorąc pod uwagę jego długość (6 metrów) i umiejscowienie dwuosobowej kabiny, naziemne przejażdżki tym wehikułem prawdopodobnie nie będą należeć do najprzyjemniejszych. Sytuacja ta zmieni się za to całkowicie po oderwaniu się od ziemi.
DR-7 utrzymywany będzie w powietrzu przez dwie pary skrzydeł i dwie turbiny zamontowane z przodu i z tyłu pojazdu. Napęd ma być w pełni elektryczny. Paul DeLorean zarzeka się, że akumulatory zainstalowane w prototypie, który powstanie pod koniec 2018 r., pozwolą na pokonanie dystansu 190 km. Czy dystans w przypadku wersji, która trafi do masowej produkcji ulegnie zmianie? Tego nie wie nawet właściciel firmy. Jeśli pierwszy prototyp ma powstać pod koniec przyszłego roku, to rozpoczęcie produkcji masowej jest oddalone w czasie na tyle, że snucie jakichkolwiek domysłów na jej temat po prostu nie ma sensu.
Na razie poznaliśmy tylko fundamentalne założenia tego bardzo ambitnego projektu. DR-7 ma być elektrycznym samochodem latającym charakteryzującym się pionowym startem i lądowaniem. Obie pary skrzydeł mają się też w jakiś sposób składać, tak aby pojazd ten mógł zmieścić się w większym garażu.
Ach, jest jeszcze jedna, bardzo ważna kwestia
Latający DeLorean będzie autonomiczny.
Oznacza to, że po oderwaniu się od ziemi pełną kontrolę nad DR-7 przejmie komputer. Takie rozwiązanie jest o tyle wygodne, że właściciele latającego DeLoreana nie będą musieli posiadać licencji pilota.
Z drugiej strony mieć latający samochód i nie móc latać nim własnoręcznie? Nie brzmi to zbyt ekscytująco. Producent jak na razie ani słowem nie wspomina o tym, czy umożliwi manualny tryb sterowania. W imieniu przyszłych właścicieli DR-7 mam ogromną nadzieję, że tak jednak się stanie.
Równie wielką niewiadomą pozostaje kwestia koegzystencji latających DeLoreanów z tradycyjnym ruchem powietrznym. DR-7 ma bowiem mieć możliwość lotu na wysokim pułapie, a to oznacza, że każdy przelot takiego autonomicznego, latającego samochodu prawdopodobnie musi być koordynowany z innymi użytkownikami przestworzy. Logistyka takiego rozwiązania wydaje się być piekielnie trudna do zrealizowania, szczególnie dla producenta, który nie ma jeszcze żadnego doświadczenia w tej materii.
Minie jeszcze sporo czasu, zanim na niebie pojawią się pierwsze latające DeLoreany.
O ile w ogóle się pojawią. Jak na razie firma zbudowała dwa pomniejszone prototypy. Ten trzeci, planowany na końcówkę 2018 r. będzie początkowo oblatywany zdalnie. Paul DeLorean planuje testować go na kalifornijskiej pustyni.
Kolejnym krokiem będą loty z żywym pilotem (a raczej pasażerem) na pokładzie. Jeśli DR-7 okaże się solidną konstrukcją, kolejnym krokiem będzie wypracowanie odpowiednich zasad i przepisów dotyczących lotów tym pojazdem z amerykańskim urzędem lotnictwa federalnego.
Oprócz tego przydałby się też jakiś sprawdzony scenariusz na wypadek awarii pojazdu podczas lotu. No ale nie wszystko na raz. Na razie poczekajmy na pierwszy lot załogowy DR-7. O szczegóły będzie można martwić się później.
DeLorean pracuje nad autonomicznym, elektrycznym samochodem z funkcją... latania