Z niepokojem wypatruję momentu, w którym Netflix kupi prawa do Korony Królów, bo to będzie oznaczało, że najprawdopodobniej wciągnę wszystkie odcinki - albo przynajmniej powalczę o wiele dłużej niż bym chciał.
Netflix zepsuł mój gust filmowo-serialowy w sposób brutalny, bezlitosny i bezceremonialny. O ile Spotify buduje mnie jako melomana o szerokim spektrum zainteresowań, tak Netflix sprowadza mnie do rangi kinomana prymitywnego, który z Botoksu wychodzi z wypiekami na twarzy, na plecach robi sobie wielką dziarę z wizerunkiem Tomasza Oświęcimskiego, a na IMDB wykłóca się, czemu Agnieszka Holland jest w rankingu reżyserów wyżej od Patryka Vegi.
Gdyby Spotify działało jak Netflix, sygnał połączenia w moim telefonie rozpoczynałyby radośnie wypowiadane słowa "cuda przecież się zdarzają i marzenia się spełniają, los przekorny znowu miłość da, para papara papa ooo ooo aaa, para papara papa ooo ooo aaa".
A przecież nie zawsze tak było
Widzem byłem wybrednym, krytycznym, średnia 8/10 na Filmwebie była dopiero wstępem do negocjacji czy to to się w ogóle do czegoś nadaje. Dziś biorę, co Netflix daje. Fajnie, jeśli to jest Dom z Papieru, Stranger Things, House of Cards. Ale jest ich mało i rzadko, przez resztę roku wciągam więc byle-jakie sitcomy i cienkie fabuły, które na ogół urywam po góra trzech odcinkach. Taki poziom, wiecie, RTL 7 we wczesnym 1999 r., tylko bez odleżanego przez lata czynnika kultowości.
Ale wtedy kultura wysoka nie była podana na tacy. Moją serialową fascynację rozpoczął Polsat, który oglądałem w 2007 roku. W przerwach pomiędzy Polsatem emitowano taki fajny serial - Prison Break. Wzbudzał we mnie wielkie emocje.
Do tego stopnia wielkie, że pewnego dnia postanowiłem nie czekać na kolejny odcinek Polsatu wraz z prisonbreakowym pasmem przerywnikowym, odkryłem forum Polish Elite Board oraz serwis RapidShare. Ponieważ był to rok 2007, w powszechnym użyciu nie było jeszcze LTE, światłowodów, a żeby pełnoletnia dziewczyna pokazała w internecie cycki, wystarczyło jej wysłać eurogąbki. Miało też to swoją cenę - 300 megabajtów odcinka serialu było podzielone na 4 części. Limit RapidShare - w wersji dla biednych licealistów - pozwalał pobrać tylko jedną część na 45 minut.
Podsumujmy więc, dla wszystkich tych, którzy właśnie pobrali ważącą 450 megabajtów aktualizację samego tylko Messengera na komórce i mogą nie czuć grozy wojny.
Żeby pobrać jeden odcinek przygód Michaela Scofielda, trzeba było odczekać 15 minut, aż się pobierze ważąca 75 mb część, odczekać 45 minut, pobrać drugą część, odczekać 45 minut, pobrać trzecią część, odczekać 45 minut, pobrać czwartą część i potem modlić się, żeby żadna z nich nie była uwalona, bo inaczej WinRAR nie chciał dokonać cudu zdekompresowania pełnoprawnego odcinka. Do którego kolejne 20 minut szukało się napisów, bo amator internetowego piractwa (no niby legalnego, ale...) nie wiedział o takich bajerach, jak Napi Projekt. I jedne napisy były popsute, drugie opóźnione, człowiek nie miał wyjścia i góra w połowie drugiego sezonu po prostu uczył się tego angielskiego perfekcyjnie, w mowie i słuchu. Nie z talentu, nie do szkoły, nie do pracy, ale żeby wiedzieć, co zrobi ten cholerny Alex Mahone.
Oczywiście akcja naszej opowieści toczy się w Polsce, bohater jest Polakiem, więc po jakimś czasie się wycwanił, że jak się zresetuje router Neostrady, to nie trzeba czekać 45 minut, tylko góra 5, zanim się wszystko powłącza. Dobre to były czasy, router był w innym pokoju, odcinków sporo, jeszcze więcej fragmentacji RAR-a, schudłem tamtego lata 10 kilo.
Od RapidShare do kryminału
Pamiętam, na studiach mieszkałem m.in. z takim totalnym maniakiem seriali. On mi pokazał Lost, Heroes, Dextera, Tudorów, Californication. Przyjaźnimy się do dziś. Ale miał jedną wadę, a mianowicie zanim mi to nagrał na mój dysk przenośny, to ściągał to wszystko z sieci przez torrenty. A torrenty są nielegalne, zaś internet na ogół był zarejestrowany na moje nazwisko. Błagałem, żeby tego nie robił. Krzyczałem do niego, że bez wahania rozpruję się na psach, nawet jeśli wezwą mnie tam w zupełnie innej sprawie, choćby w charakterze świadka, który widział jak były prezydent potrącił zakonnicę na pasach. Że pierwsze co zrobię, to powiem, że to nie ja te torrenty, że to on i kolega się z tym musi godzić.
Potem jeszcze były te wszystkie strony z serialami typu scs.pl, iitv.info - znów z punktu widzenia widza legalne, choć moim zdaniem niezbyt etyczne. Krzyczałem, ze łzami w oczach, chyba nawet już na Spider's Web, że oglądamy te seriale w tych parszywych warunkach, bo Netflix ma nas w nosie, nie chce wejść do Polski. Że ja chętnie zapłacę. I pewnego dnia, nie tak wcale dawno temu, Netflix wszedł do Polski. I stała się legalność. Ale jakim kosztem...
Para papara papa ooo ooo aaa
Odkąd Netflix jest w Polsce, nawet nie wiem, gdzie obejrzeć serial pochodzący z nielegalnego źródła (wyjątek - niereformowalne CDA.pl, które w wywiadach próbuje robić z siebie polskiego Netfliksa, ale ja tego kompletnie nie kupuję). Ale to ma też swoją cenę. Wiele świetnych seriali urwałem kompletnie w połowie, bo w wielkim "N" albo ich wcale nie ma, albo są ze stanem faktycznym ustalonym na końcówkę roku 2014. Serio, nie mam pojęcia co się dziś dzieje w Suits albo Vikings, to tylko cud i szczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, że dali 10 sezonów Friends, a nie urwali na etapie, gdy Ross i Rachel mają przerwę.
Bo mieli przerwę, odważmy się to wreszcie głośno powiedzieć.
Ambitne kino? Przestałem nadrabiać ambitne kino, bo to wymagałoby użycia jakichś barbarzyńskich metod. Od paru lat mój Filmweb zmienił się w centrum oceniania komedii z dwoma tymi samymi, wiecznie maglowanymi w kółko aktorami (Kevin Hart i Chris Rock).
Szukając rozrywki nie wybieram tego, co najlepsze. Wybieram to, co aktualnie najlepsze w Netflix.
Co ma oczywiście swoje bardzo przyjemne niespodzianki - Santa Clarita Diet! - na które pewnie nigdy bym się w normalnych okolicznościach przyrody nie połasił, ale typowy dialog dwójki użytkowników Netfliksa wygląda tak:
Ile ma ten film na Filmwebie? 4,5. Ponieważ poprzednie siedem miało poniżej 4 - oglądamy.
Para papara papa ooo ooo aaa.
Z niepokojem wypatruję momentu, w którym Netflix kupi prawa do Korony Królów