Airly odcięło Kanarka, popularną aplikację do sprawdzania jakości powietrza, od swoich danych. Internet wydał na nich wyrok, ale sprawa nie jest czarno-biała.
Kanarek to jedna z najpopularniejszych w kraju aplikacji do sprawdzania zanieczyszczenia powietrza. Kanarek nie dysponuje jednak własną siecią czujników - korzysta z tych, które zostały już zamontowane. Do niedawna aplikacja mogła korzystać z ponad 1500 stacji:
- 1050 stacji Airly (firmy budującej sieć sensorów dla miast i gmin; B2B oraz B2C),
- 350 stacji LookO2 (firmy sprzedającej sensory w modelu B2C),
- 150 stacji GIOŚ/WIOŚ (najdokładniejsze i najdroższe stacje państwowe).
Niestety, od początku roku Airly postanowiło nie udostępniać Kanarkowi swoich danych.
Dlaczego?
Wyjaśnijmy na początku, jak działa Airly. To prywatna spółka, założona przez studentów AGH, która na początku była projektem społeczno-hobbystycznym. Jej produktem jest m.in. czujnik mierzący pyły zawieszone PM10 i PM2,5, temperaturę, ciśnienie i wilgotność. Zbierane dane przesyłane są zaś na platformę wizualizacyjną, gdzie w łatwy sposób można sprawdzić stan powietrza.
Czujnik Airly.
Dziś projekt jest już poważnym biznesem, który zatrudnia kilkunastu ludzi. Airly sprzedaje czujniki jakości powietrza dla firm i jednostek samorządu terytorialnego, a także dostęp do platformy, gdzie dane z nich pochodzące są kalibrowane i prezentowane.
Co kluczowe dla dalszego przebiegu sprawy:
Airly jest właścicielem danych i jedynie udostępnia je klientom lub innym chętnym.
Jednym z takich chętnych jest aplikacja Kanarek. Jej twórca, Michał Tajchert, dogadał się z Airly na udostępnienie API zgodnie z obowiązującym regulaminem i pobieranie danych do swojej aplikacji, aktualnie używanej przez ponad 130 tys. osób.
Niestety, notorycznie zdarzało się, że Kanarek prezentował niewłaściwe dane, które wpędzały naszych klientów w panikę – mówi współtwórca Airly, Wiktor Warchałowski.
Skąd się brały te "niewłaściwe dane"? Zgodnie z informacjami Airly nad montowaniem ich czujników czuwa specjalista, który później wykonuje okresowe kalibracje, badania, i weryfikację pomiarów. Airly gwarantuje jakość pomiarów i dba o ich rzetelność.
Czujnik LookO2.
Co innego czujniki LookO2 sprzedawane osobom indywidualnym (w przypadku Airly sprzedaż B2C dopiero niedawno wystartowała).
Urządzenie są instalowane bez żadnej kontroli nad miejscem (np. wewnątrz mieszkania), a użytkownik o tym nie wie i traktuje wszystkie czujniki tak samo – opisuje Warchałowski.
Innego zdania jest Sławomir Mikos, z inicjatywy Powietrze Tuchów, która walczy ze złym stanem powietrza na skalę lokalną w małopolskim Tuchowie.
Czujniki LookO2 zakupiliśmy z własnych środków i zamontowaliśmy tam, gdzie ludzie wpuszczają powietrze do domów, czyli na parapetach mieszkań czy szkół. Daje nam to obraz tego, czym oddychamy, bo stacje WIOŚ nierzadko umiejscowione są z dala od zabudowań - zauważa Mikos.
Trzeba jednak przyznać, że nie wszystkie czujniki mogą być umieszczone w odpowiednich miejscach. Na niektóre co wieczór może zawiewać dym z komina. Dużą rolę grają tu czynniki losowe. Czy to jednak powód, aby zrywać współpracę? Być może tak, bo przecież smog to ważki temat, a odczyty zapylenia często bulwersują opinię publiczną.
Rozwiejmy jednak mgłę i porównajmy dostępne na rynku czujniki.
Jakie dowody na nierzetelność montowania czujników konkurencji ma Airly?
Pytam o to przedstawicieli firmy i dostaję linki do trzech doniesień: jednego z serwisu Wadowice24 i dwóch z Facebooka (zdjęcia poniżej). W pierwszym normy przekroczone są o 22 tys. proc., w kolejnych czujniki LookO2 wskazują kilkukrotnie większe zanieczyszczenie niż czujniki Airly.
[gallery columns="2" link="file" ids="657067,657070"]
Z tego, co mi wiadomo, czujnik z Wadowic po prostu został zalany wodą, a nikt tego nie zweryfikował. To, co znajduje się na Facebooku (grafiki powyżej) akurat może być prawdą. Czujniki są na różnych ulicach, więc wskazania mogą się znacząco różnić - mówi Mikos.
O komentarz poprosiliśmy też LookO2, którego przedstawiciel zaprzeczył, jakoby błędne czujniki wciąż wysyłały do sieci alarmujące raporty.
Aby zapobiec takim sytuacjom, LookO2 wprowadziło automatyczny system monitorujący i blokujący czujniki raportujące błędy - informuje LookO2.
Niesamowite rezultaty wciąż jednak się zdarzają. Jak np. z wczoraj, kiedy w Świedodzicach normy zostały przekroczone o 1000 proc. Czy rzeczywiście jakość powietrza była tak koszmarna? A może ktoś źle ustawił czujnik? A może ktoś specjalnie podstawił pod niego zapaloną zapałkę, aby zafałszować odczyt?
Takie niesamowite odczyty wynikają z metody działania czujników. Przykładowo, Inicjatywa Powietrze Tuchów od roku buduje ich własną sieć. Raportują one dane w czasie rzeczywistym, przez co nierzadko pokazują znaczne skoki, które jednak pokrywają się z tym co akurat dzieje się na zewnątrz.
Od ponad roku obserwujemy ich działanie w różnych warunkach i jasno możemy wywnioskować iż dane z czujników oddalonych od siebie nawet o kilkadziesiąt metrów mogą się chwilowo znacząco różnić - wystarczy że wiatr zawiewa dym z lokalnego emitenta - mówi Mikos.
Inaczej pracują już sensory GIOŚ i WIOŚ, które dane przekazują z co najmniej godzinnym opóźnieniem. W ten sposób mają czas na uśrednienie wyników. Czy jednak planując spacer na 18:00 nie chcemy wiedzieć, jaki jest stan powietrza w tym momencie, a nie godzinę wcześniej, kiedy ludzie ruszyli z pracy do domów samochodami?
To jeszcze nie koniec niuansów. Na dowód, że czujniki Airly i LookO2 są podobne, Mikos podaje również fakt, że bazują na tych samych komponentach, a jego prywatne testy porównawcze pokazały, że dane LookO2 nie różnią się znacznie od tych rejestrowanych przez profesjonalne pyłomierze.
[caption id="attachment_656662" align="aligncenter" width="1000"] Wskazania LookO2 na niebiesko, profesjonalnego pyłomierza na czerwono.[/caption]
Przez miesiąc w styczniu 2017 porównywaliśmy urządzenie LookO2 z profesjonalnym pyłomierzem. Chcieliśmy się przekonać, jak bardzo wiarygodne są odczyty z tanich czujników laserowych. Wyniki jasno pokazały, iż oba urządzenia pokazywały bardzo zbliżone dane i praktycznie te same trendy - opisuje Mikos.
W czujnikach chodzi jednak nie tylko o dokładność, ale także o odpowiednie umieszczenie. Jaką jednak pewność daje Airly, że pomiary ich czujników są rzetelne?
Dokładamy wszelkich starań, by lokalizacje punktów pomiarowych były zgodne z warunkami określonymi w rozporządzeniu MŚ dotyczącym odpowiedniej wysokości nad poziomem gruntu w przypadku pomiarów pyłowych, zachowania pobornikowi swobodnego przepływu powietrza oraz zapewnienia reprezentatywności pomiarów dla obszaru o powierzchni kilku km kw. w przypadku pomiarów tła miejskiego - opisuje Warchałowski.
Sprawa rozbija się więc o to, czy wierzymy Airly, że ich „dokładanie starań” jest wystarczającym argumentem. Gwoli ścisłości ich czujniki nie posiadają jednak „zatwierdzenia typu lub wykazanej równoważności do metody referencyjnej, grawimetrycznej” opisanej przez Polski Komitet Normalizacyjny.
Czujniki Airly były już krytykowane przez Krystynę Gołębiowską, kierowniczkę tarnowskiej delegatury WIOŚ:
Do dnia mojej wypowiedzi na sesji Rady Powiatu w Bochni (9 listopada 2017 - przyp.red.) nie był znany przypadek, aby jakiekolwiek czujniki niskokosztowe przeszły z wynikiem pozytywnym badania równoważności - mówiła Gołębiowska cytowana przez Bochnianin.
Nie można jednak odmówić Airly, że cały czas pracuje nad doskonaleniem swojego czujnika. Firma przeprowadza pomiary porównawcze we współpracy z Głównym Inspektoratem Ochrony Środowiska, Akademią Górniczo-Hutniczą w Krakowie, Gminą Dobczyce oraz Stowarzyszeniem Krakowski Alarm Smogowy. Wcześniej zakończyły się ich testy w Instytucie Podstaw Inżynierii Środowiska Polskiej Akademii Nauk w Zabrzu i choć pokazały, że czujniki laserowe są generalnie zadowalające, to Airly nie dzieli się wynikami. Dokument ma być do użytku wewnętrznego i ewentualnego wglądu w siedzibie firmy.
Tyle porównania obu czujników. Zobaczmy teraz jak w środku konfliktu o dane smogowe znalazła się aplikacja Kanarek.
W Kanarku użytkownik może sam wybrać, jakie chce mieć źródło danych.
Podczas pierwszego uruchomienia aplikacji Kanarek użytkownik może wybrać, czy chce korzystać z danych dostarczanych przez Airly i czujniki LookO2. Może wybrać oba, jeden z dwóch albo polegać tylko na stacjach WIOŚ i GIOŚ. Każdy odczyt jest też podpisany, aby użytkownik wiedział, z której sieci pochodzi.
Airly stało jednak na stanowisku, że prezentowanie ich odczytów wraz z "urządzeniami nierzetelnymi" godzi w ich interesy. Z podesłanych zrzutów ekranu można sądzić, że firma za nierzetelne uważa czujniki LookO2.
Nie możemy sobie pozwolić, by nasze urządzenia były utożsamiane z brakiem rzetelności, kalibracji do warunków lokalnych i kontroli nad danymi. To bezpośrednio wpływa na opinię o nas. Nasze dane są ogólnodostępne - zarówno na naszej platformie, w aplikacjach mobilnych jak i na największych portalach w Polsce – twierdzi Warchałowski.
Ultimatum: Kanarek zostaje oparty o czujniki Airly albo Airly usuwa z aplikacji swoją (największą w kraju) sieć.
Na coś takiego nie chciał się jednak zgodzić Tajchert.
Kanarkowi przyświecała inna idea. To prosta aplikacja, która łączy możliwie dużo źródeł danych. Liczba stacji i różnorodność firm gwarantuje obiektywność odczytu, jako że sporo osób zarzuca GIOŚ zaniżanie danych – mówi Tajchert.
Dodatkowo w tym momencie Kanarek to jedyna androidowa aplikacja, gdzie użytkownicy LookO2 mogą się dzielić danymi ze swoich czujników. Airly ma dedykowaną aplikację dla własnych sensorów, a LookO2 tylko na iOS.
Co więcej, wielu użytkowników kupiło stacje LookO2 specjalnie dla Kanarka.
To kwestia publicznego zaufania. Parę razy całe wspólnoty kupowały sensory i pisały do mnie maile. Uważam, że to dobra idea, by każdy mógł mieć swoją stację i w ten sposób budować zaufanie do obiektywnego stanu powietrza – mówi Tajchert.
Kanarek w najbliższych miesiącach ma też integrować kolejnych dostawców danych, także poza granicami Polski. Afera z Airly paradoksalnie pomogła aplikacji, bo zgłaszają się do niej właściciele mniejszych sieci.
W całej sprawie jest jeszcze jeden niejasny epizod.
Airly chciało kupić Kanarka?
Pod koniec listopada w komunikacji mailowej otrzymałem nieformalną informację, że Airly jest zainteresowane zakupem. Miałem jednak inny plan na jej rozwój – zdradza Tajchert.
Informacje te dementuje jednak Airly:
Żadna propozycja kupna nie miała miejsca. Owszem, zapytaliśmy o plany sprzedaży aplikacji, widząc ruchy w stronę komercyjną. Twórca aplikacji oświadczył, że nie zamyka takiej możliwości – odpowiada Warchałowski.
Maile od Airly dotyczą jednak konkretnych warunków, na jakich Tajchert miałby sprzedać aplikację. Po co Airly Kanarek, skoro mają własną aplikację? To oczywiście dodatkowy kanał sprzedaży - 130 tys. użytkowników nie chodzi piechotą. W Kanarku od kilku tygodni działa bowiem sklep z akcesoriami.
Airly mówi o złamanym regulaminie - chodzi o reklamy w Kanarku.
A skąd w Kanarku wzięły się w ogóle reklamy?
Tworzeniem aplikacji zajmuję się samodzielnie. Korzystam też z pomocy dwóch studentów, którzy obsługują umowy reklamowe i kontakt z firmami. Płacę również z własnej kieszeni specjalistom, którzy pozwalają utrzymać jakość aplikacji na wysokim poziomie – opisuje Tajchert.
Kanarek jako jedna z niewielu aplikacji korzysta z własnych serwerów. Oznacza to, że kiedy wysiadają serwery GIOŚ (dzieje się tak kiedy media przekierują tam wiele ruchu), Kanarek wciąż dostarcza zaktualizowane wyniki.
Miesięcznie generuje to koszt 200 dol. – mówi Tajchert. - Aby pokryć te wydatki i koszty prac nad wersją na iOS, zdecydowałem się na partnerstwo reklamowe – dodaje.
Warto jednak zauważyć, że reklamy w Kanarku nie są nachalne. Występują w postaci oddzielnej karty ze sklepem z akcesoriami do walki ze smogiem.
[caption id="attachment_657682" align="aligncenter" width="320"] Zrzut ekranu z aplikacji Kanarek.[/caption]
Taka jednostronna, nieuzgodniona wcześniej decyzja o zmianie charakteru aplikacji na komercyjny oraz chęć monetyzowania ruchu złamała nasz regulamin. Airly dopuszcza możliwość komercyjnego wykorzystania danych, ale zakres ten jest przedmiotem oddzielnej umowy, a niewłaściwe korzystanie z usługi API powoduje zawieszenie jej świadczenia. Dodatkowo łamało to naszą gentlemańską umowę, bo w aplikacji promowane były czujniki o wątpliwej jakości, co jest sprzeczne z ideą naszej firmy – zaważa Warchałowski.
W regulaminie możemy przeczytać: „W celu wykorzystania danych w celach komercyjnych użytkownik proszony jest o skontaktowanie się z usługodawcą na adres mailowy w celu ustalenia warunków”.
Regulamin dotyczy wszystkich. W ten sposób postąpiły największe portale w Polsce jak Onet i Interia, które skontaktowały się w związku z komercyjnym wykorzystaniem danych, ale nie Kanarek – opisuje Warchałowski.
To nieprawda – ripostuje Tajchert. - Na dowód mam korespondencję mailową z marca, gdzie Airly pisało, że nie udostępnia danych płatnym aplikacjom, ale tym, które wyświetlają reklamy już tak i nie będzie z tym problemu w przyszłości. Kanarek zaś do dziś jest bezpłatny - dodaje.
Warchałowski przyznaje, że taki mail rzeczywiście miał miejsce, ale...
Regulamin pozostawał w mocy i Kanarek powinien się z nami skontaktować, by uzgodnić warunki – odpowiada Warchałowski.
Okazuje się, że gentlemańska umowa nie rozpościera się na komunikację mailową.
Później obie strony usiadły do rozmów. Celem Airly nie było jednak pozbycie się reklam z Kanarka, choć właśnie ten punkt regulaminu został złamany, a usunięcie „nierzetelnych sensorów”, czyli w praktyce sensorów LookO2.
Spójrzmy na sprawę oczyma Airly.
To jedna z najbardziej znanych firm świadczących usługi komercyjnego monitoringu powietrza. Korzystanie z ich czujników przez Kanarka było sytuacją obopólnej korzyści. Kanarek miał dane, a Airly kilka tysięcy użytkowników przekierowanych na swoją stronę i większą świadomość marki.
Potrafię zrozumieć, że nie wszyscy mogą zwracać uwagę na zapis skąd pochodzą dane w aplikacji. Może to prowadzić później do łączenia Airly z wadliwymi wskazaniami i niechęci kupców do ich urządzeń.
Kolejną kwestią jest udostępnianie niewłaściwych informacji użytkownikom aplikacji mobilnych. Przecież w oparciu o te właśnie dane ogłasza się alarm smogowy.
Wiktor Warchałowski, współzałożyciel Airly, finalista konkursu New Europe 100, który wyróżnia innowatorów i liderów pozytywnych zmian w Europie Środkowo-Wschodniej. Źródło: Facebook Airly.
Spójrzmy na sprawę oczyma Kanarka.
Incydentów, kiedy czujnik pokazał wynik z kosmosu było naprawdę niewiele. Czy nie warto pogodzić się z faktem, że zdarzają się błędy na rzecz o wiele bogatszej sieci? W przyszłości, w miarę jak urządzeń będzie przybywać, wyniki będzie można przecież uśredniać. Na dodatek opieranie się na wielu dostawcach jest po prostu bezpieczniejsze niż na czujnikach państwowych (które dwukrotnie odmawiały działania w czasie pisania tego artykułu) i czujnikach komercyjnych.
Inną kwestią jest łączenie marki Airly z błędnymi odczytami. Trudno mi uwierzyć, że osoba realizująca np. przetarg dla gminy jest na tyle zamknięta na perswazję, że nie da się jej wytłumaczyć różnicy pomiędzy LookO2, a Airly.
Twórcy Airly sami zapewne na początku nie podejrzewali, że ze studenckiej inicjatywy uda się zbudować prężną firmę. Dziwię się im więc, że nie chcą zrozumieć sytuacji Tajcherta, który wprowadził reklamy, aby nie dokładać do interesu, na którym zyskujemy wszyscy. Airly realizuje przecież znaczną część swoich zamówień otrzymując publiczne pieniądze i choć umowa jest jasna - to ich dane - to w dobrym tonie byłoby ich nie zamykać.
Michał Tajchert, twórca Kanarka. Autor: PJATK, Jakub Zięba.
Czy Airly i Kanarek mogą dojść do porozumienia?
Tajchert jest otwarty na współpracę, o czym świadczyć ma dodawanie czujników z mniejszych sieci z kilkunastoma czujnikami.
Przykro patrzeć, że ze wzorowej współpracy nagle znaleźliśmy się w takiej sytuacji, na której przecież nikt nie zyska. Tym bardziej że firma Airly inaczej pisała w korespondencji z nami, a aktualnie powołuje się na problem, który został zażegnany jeszcze w listopadzie (komercjalizacja) i mieliśmy tutaj pełne porozumienie - podsumowuje Tajchert.
Możliwości dojścia do kompromisu nie widzi jednak Airly.
W świetle nagonki medialnej oraz dezinformacji, jaką twórca aplikacji rozpoczął w mediach, nie widzę możliwości dalszej współpracy – zakończył Warchałowski.
Zróbmy krok wstecz - złapmy dystans do sensorów.
Wskazania z wszystkich tych urządzeń powinniśmy traktować jako poglądowe wskazanie trendów i mieć do nich pewien dystans - zwłaszcza w przypadku bardzo gęstej mgły. Zdecydowanie dobrze się stało, że takie urządzenia są dostępne w stosunkowo przystępnych cenach. Dzięki nim bowiem możemy podnosić naszą świadomość na temat tego, czym oddychamy - podsumowuje Mikos.
Mieli walczyć ze smogiem, a udusili Kanarka. Kulisy sporu antysmogowych gigantów