"Chciałbym grać na kobzie (przez szacunek dla urzędu Prezydenta nie użyłem prawidłowej nazwy: dudach), kiedy ty będziesz recytować Iliadę i okładać mnie porem". Zrobiło się niezręcznie, odmatchowała, historia konwersacji zniknęła bezpowrotnie. Trochę głupio, ale z drugiej strony problem zniknął bezpowrotnie. Tak mi się przynajmniej wydawało.
Tinder - jak ktoś nie wie - to taki bardzo nowoczesny, bardzo modny i zupełnie nieprzypałowy (w odróżnieniu od jakiejś tam Sympatii czy czegoś) serwis randkowy. Hit na całym świecie, jak on nie rozwiąże problemu demograficznego w Polsce, to chyba nikt, choć trudno powiedzieć czy bardziej ze względu na więcej rodzących się dzieci, czy śmiertelność wywoływaną chorobami przenoszonymi drogą płciową.
Tak już zupełnie poważnie. Serwis randkowy, wielki hit, olbrzymie pieniądze zarabiane w App Store, społeczny fenomen na miarę zabawki znanej jako Świeżaki. Coś pięknego. Ideał? Problemem jest tylko polityka prywatności tej aplikacji...
A to było tak. Pani Judith Duportail z The Guardian w marcu zwróciła się do administratorów Tindera o udostępnienie jej informacji na temat danych osobowych, które przechowuje. Była przerażona, ponieważ otrzymała o wiele więcej, niż się spodziewała. 800 stron treści. Przez 4 lata korzystania z serwisu zalogowała się do niego 920 razy, znajdując 870 dopasowań. W tym gronie znalazło się kilka późniejszych kochanków, znajomych i nieudanych pierwszych randek. O większości z nich już dawno zapomniała. Ale Tinder pamięta.
Eksperci Guardiana idą nawet o krok dalej twierdząc, że Tinder wie znacznie więcej. Jakiej rasy ludzie podobają nam się najbardziej (no, w Polsce to raczej nie jest aż tak istotne), w ludzi jakiego typu celujemy i jakich słów używamy najczęściej.
Czy chcemy być cyfrowymi hipochondrykami?
I teraz tak. W tym miejscu artykułu autorka (generalnie przeczytajcie go sobie w całości, bo warto) uderza w nutę, którą skrótowo można określić tytułem "full Fundacja Panoptykon mode". Fundacja Panoptykon to jest taka organizacja, która jest bardzo przewrażliwiona na punkcie prywatności i choć moim zdaniem często przesadza, to... bardzo dobrze, dokładnie taka ma być. Ma dmuchać na zimne.
I jakkolwiek regularnie ich raporty wywołują we mnie wniosek "ależ ci histerycy mają dla mnie przerażające wieści", znów jestem zmuszony zauważyć, że każda sytuacja ma dwie strony medalu. Z jednej - autorka Guardiana ma masę racji, że przerażające jest, że Tinder zbiera takie rzeczy. I sama słusznie zauważa, że czuje się zażenowana, że ktoś już prawdopodobnie je przejrzał przygotowując dla niej ten 800-stronicowy raport. A teraz... w każdej chwili ktoś może tego typu dane wykraść albo wykupić...
Z drugiej... Cóż, osobiście zawsze godzę się z tym, że jeśli coś umieszczam w sieci, to to pewnego dnia może wyciec. I staram się nie publikować rzeczy, których mógłbym się wstydzić. O tym samym ostrzega zresztą też Tinder, mówi: pamiętaj, pewnego dnia może się zdarzyć tak, że te treści przedostaną się w niepowołane ręce. Atak hakerski to całkiem sensowny argument, choć prawdę powiedziawszy o wiele bardziej działa na wyobraźnię w kontekście banków, niż tinderowych pogaduszek, których internet widział już miliony.
Kompletnie nie przemawia do mnie argument o reklamodawcach. Niech sobie Tinder zbiera informacje dla reklamodawców, ponieważ one i tak liczone są tylko w dziesiątkach tysięcy, nikt tam z działu reklamy nie siedzi i nie buduje portretu psychologicznego Małgosi z Warszawy.
Wreszcie - można się oburzać, że Tinder magazynuje tego typu rzeczy, ale pewnego dnia ktoś kogoś po randce dogadanej na Tinderze zgwałci, zaś logi z rozmów będą wykorzystywane przez sąd i policję. I gdyby tych logów nie było, Guardian na pewno napisałby jakiś artykuł o braku odpowiedzialności ze strony aplikacji.
Nie mam jasnego i precyzyjnego zdania w tej sprawie, nie umiem ocenić, która frakcja ma rację. Ale ten medal ma dwie strony. Wydaje mi się, że moja rada, by zawsze zachowywać się w sieci tak, jakby pewnego dnia wszystko mogło stać się publiczne, wydaje się najlepszą, z jaką mogę was zostawić.
Zapytała Tindera, co wie na jej temat. Ten odesłał jej 800 stron pełnych intymnych informacji